Dziś ciąg dalszy o przejściu pomiędzy żywiołami wody i ognia. Ostatni tekst dotyczył przełomu Ryby>Baran, a teraz dla odmiany jesteśmy w mandali naszej kultury w "czasie Feniksa" (astrologicznie odpowiada temu przejście Skorpion>Strzelec), podobnie jak to było na przełomie września i października. To samo zresztą dotyczy pogranicza październik/listopad oraz przesilenia zimowego - energia feniksa jest tu silna, choć ma ona wtedy związek głównie z naturalnymi cyklami energetycznymi, a nie z ludzkimi ustaleniami (to przez nas wrzesień został nazwany dziewiątym miesiącem, tym samym otrzymując "stempelek" energii ognistego finału, a święta wielkanocne w analogiczny sposób otrzymują wibrację pewnej energii poprzez ludzką decyzję - gdyby je wyznaczono parę dni później lub wcześniej, właśnie wtedy ta energia poprzez moc zbiorowego myślokształtu działałaby najsilniej).
Jak już pisałam, zimowe przesilenie, czyli Powrót Słońca, jest w istocie tym samym wydarzeniem, co odrodzenie się życia na wiosnę; można by powiedzieć, że jest to zależność przyczynowo-skutkowa - słońce "wraca", w pewnym sensie "znika i pojawia się" na nowo, i dzięki temu przyroda znów się odradza. Tak to wygląda w matrycy 3w. Natomiast od 5w "wzwyż" jest to jedno zdarzenie, zimowy słoneczny impuls jest równoznaczny z wiosennym wybuchem witalności.
Z tym właśnie PUNKTEM nowego początku związany jest symbol Feniksa, który manifestuje się w rozmaitych formach i odmianach, choć największe wrażenie robi zapewne właśnie ta malownicza i dramatyczna wersja samospalającego się i odradzającego z popiołów ognistego ptaka. Wielkanoc, tak samo jak każdy nów księżycowy oraz "nów słoneczny", czyli przesilenie zimowe, którego doświadczyliśmy 21 grudnia, jest kolejnym odpowiednikiem "trzech dni ciemności" - "zstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał, wstąpił na niebiosa" to obraz każdej głębokiej przemiany, definitywne zakończenie jednego etapu i rozpoczęcie nowego, lot feniksa, doświadczenie największych głębi i zaraz potem wzniesienie się na wyżyny, przejście z jednej skrajności w drugą, szybkie przemierzenie całego spektrum możliwości. Coś, czego teraz doświadczamy jako ludzkość, a często też i jako jednostki.
Znakiem głębi i otchłani, a także totalnej transformacji, "przetopu", śmierci i odrodzenia się, jest Skorpion, którym zarządza Pluton - władca podziemi i królestwa zmarłych. Co ciekawe, to łacińskie imię bóstwa jest bezpośrednio wzięte z greki, gdzie oznacza po prostu "bogactwo". Podziemie w wielu bajkach pełne jest skarbów, których strzegą często węże lub smoki - część charakterystyki tych istot bardzo przypomina zresztą Skorpiona z jego potężną mocą, intensywnością emocji i magnetycznym, hipnotyzującym wpływem. Oczywiście to, co podziemne i mroczne, często uznaje się za "złe", co wynika z niewiedzy i niezrozumienia istoty tej energii, którą jest po prostu wielka moc, podobna do mocy żywiołów. Gdy mocy nie towarzyszy mądrość, miłość czy współczucie, prowadzi ona do największych nadużyć energetycznych. Kiedy są one obecne, w świecie dzieją się "cuda" w rodzaju alchemicznej przemiany ołowiu w złoto, a ludzie odnajdują chrystusowe złoto/słońce swej jaźni i stają się mistrzami.
Po tej transformacji/transmutacji Skorpion przemienia się w Strzelca i wytryskuje stromym lotem ku niebu i gwiazdom, ku swemu domowi. Takie planety jak Ziemia można uznać za alchemiczne tygle, w których ten proces przemiany zachodzi względnie szybko w porównaniu do ewolucji w subtelniejszych i "łatwiejszych" światach. Wysoka temperatura i ciśnienie, jak w głębi Ziemi, sprawiają że w jej "trzewiach", w jej polu mocy, w przyspieszonym tempie rośnie i krystalizuje się świadomość. Twarda szkoła dualizmu to właśnie ścieżka Feniksa i astrologiczne przejście pomiędzy Skorpionem a Strzelcem. (Warto jeszcze przypomnieć, że Strzelec należy do żywiołu ognia, zaś Skorpion jest znakiem wodnym, tyle że bardzo nietypowym, bo to "woda" w postaci roztopionej lawy...ewentualnie lodu - oto kolejne "zwykłe" dla tego znaku skrajności, Skorpion następuje po Wadze, więc zapewne zakłada, że lekcję równowagi zna już na pamięć:P)
Tak samo jak każdy nów, i jak nasze pamiętne zimowe przesilenie, aktualny "czas Feniksa" wyjątkowo sprzyja totalnemu oczyszczeniu i szybkiemu rozpuszczeniu wszystkiego, co już nam nie służy, co jest pustą formą i przebrzmiałym programem - i wynurzenie się w pełni pierwotnej, czystej i wibrującej mocy na nowej ścieżce, całkowicie zgodnej z pieśnią naszej duszy. Feniks przypomina nam o naszej nieśmiertelności i o tym, że dokładnie w każdym momencie wyłaniamy się na nowo z przestrzeni wszechmożliwości jako nowe, wspaniałe, świetliste istoty, zapładniające wszechświat pieśnią swojego życia:D:D:D
18/19 marca
Przedwiośnie
to dziwna, dziiiwna pora roku... Po pierwsze jest długie, niby
"pomiędzy", a Całkiem Nieoficjalnie zagarnia w siebie
czas zimy i wiosny, i w naszym klimacie zazwyczaj nachapie się tego
tyle, że na zimę i wiosnę "właściwą" zostaje jakby
mniej...niż na wypasione, kolubryniaste przedwiośnie o niechlujnym
często obliczu i szklistym spojrzeniu...:P:P
Po
drugie mimo tegoż szklistego spojrzenia w jego wnętrzu zachodzi
bardzo specyficzna przemiana...trwa ciągły bulgot, który
uwidacznia się raz po raz i na powierzchni. Chińczycy - których
system 5 żywiołów został stworzony na podobnej do naszej
szerokości geograficznej, i uwzględnia te same pory roku -
nazywają odpowiadający przedwiośniu dom ósmy energią wysoce
przenikliwą i nieobliczalną. Stanowi ona przejście pomiędzy
energią zimy, podziemną i utajoną, jak płynąca pod lodem rzeka
(dom 1), a klasycznym wiosennym wybuchem życia i zieloności,
porównywanym do burzy i grzmotu (dom 3).
Te
dwa obrazki całkiem trafnie podsumowują nam pewne charakterystyczne
cechy Koziorożca i Barana, znaków, w których rozpoczyna się
kalendarzowa zima i wiosna. Przejście pomiędzy nimi jest
rzeczywiście bardzo interesujące, gdyż obydwa coś inicjują, ale
Koziorożec robi to na planie jak dotychczas przez nas mało
dostrzeganym, bardziej duchowym, a Baran na planie czysto fizycznym.
Jest to jednak ten sam słoneczny impuls, gdyż początek Koziorożca
to przesilenie zimowe czyli Powrót Słońca, i nasza tradycja
świętowania Nowego Roku w znaku Koziorożca wynika ze świadomości,
że wtedy ma miejsce "prawdziwy" początek kolejnego roku.
Nawet i on jest widoczny w świecie fizycznym, gdyż od zimowego
przesilenia dnia zaczyna przybywać. Koziorożec to 10 znak w
zachodniej astrologii, i ostatecznie jest to ta sama "jedynka"
co w Baranie, który uznawany jest za znak pierwszy.
Wszystko
to sprowadza się do znanej zasady: "przemiana najpierw zaczyna
się w środku, a dopiero potem widoczna jest na zewnątrz".
Koziorożec jest fazą intencji i impulsu energii bardziej subtelnej,
a Baran jest już fazą manifestacji. Przejście pomiędzy nimi,
wypełnione w większości bulgotem przedwiośnia, jest odbiciem
naszego ludzkiego "wynalazku" 3W - CZASU pomiędzy intencją
a manifestacją, pomiędzy przyczyną i skutkiem (swoją drogą
ciekawe, czy jak czas zniknie, wiosna będzie się u nas zaczynać w
grudniu?...:P)
Jako
planeta (jako ludzkość?) wciąż jesteśmy w fazie tego przedwiośnia,
wprawdzie późnego, ale jak widać nawet i "na zewnątrz",
mamy prawie kalendarzową wiosnę, a gdzieniegdzie leży wciąż
śnieg. Kolejny zresztą. Tak wygląda ten proces, ma kolejne fale i
skoki. Raz pada, raz topnieje. Gdy pada, smucimy się często, że
znów zima. Gdy topnieje...no cóż, wynurzają się spod tego śniegu
wszystkie zimowe śmiecie, i nie tylko śmiecie...:P:P Tak wyglądały
nasze ostatnie lata - albo znajomy mroźny uścisk Królowej Śniegu,
Białej Czarownicy czy Starca z siwą brodą i oskarżycielsko
wycelowanym w nas paluchem, albo wytęskniona odwilż, połączona
wszakże z wyłanianiem się rozmaitych opadłych na dno śmieci
energetycznych... No więc sprzątaliśmy, (często nie tylko "swoje"
puszki po piwie i nie tylko po "swoim" piesku;) A teraz od
miesiąca odbywa się bardzo interesująca faza sprzątania, gdyż
nasze Słońce i parę innych planet znajduje się w znaku Ryb.
Przejście
Ryby>Baran na poziomie bardziej subtelnym opowiada nam historię
wyłonienia się bytu jednostkowego, który mówi o sobie "ja"
(Baran) z nirwany, wszechoceanu świadomości, w którym wszystko
stopione jest w jedno (Ryby). Jest to wyjście z kosmicznego łona,
narodziny duszy, jak również i narodziny w ciele; przejście od
totalnego do szczegółowego "bycia", połączone ze
znacznym zawężeniem granic świadomości i postrzegania.
Dla
istoty w fazie archetypu Barana rybi wszechocean właściwie nie
istnieje, jest niebytem. Natomiast dla osoby mocno zabarwionej
archetypem Ryb życie ziemskie wydaje się często nieprawdziwe,
jakby gdzieś tu była ukryta niewidoczna zasłona, a my stoimy jak
na scenie i odgrywamy jakąś dziwną rolę... "Być albo nie
być?" to pytanie klasyczne nie tylko dla Hamleta, który
uosabia właśnie archetyp Ryb, ale i dla prawie każdej tego rodzaju
osoby.
Aktualne
przejście przez Ryby 4 planet oraz Słońca i Księżyca (tydzień
temu w czasie nowiu było ich tam w sumie 6) w wyraźny sposób
uruchamia całe spektrum rybich cech, ale ostatnio najważniejszą
spośród nich była postawa ofiary (losu bądź niekoniecznie;).
Ryby to znak wodny, a woda jest najwrażliwszym żywiołem i wszelkie
"kolczaste wypustki" i ciężar życia fizycznego odczuwa
dotkliwiej. Większość "niedostosowanych do życia"
marzycieli i, że tak powiem, "emocjonalnych outsiderów"
(bo intelektualni to już raczej Wodnik;), „nieudaczników”,
nałogowców etc ma silnie obsadzony żywioł wody, a zwłaszcza
znak Ryb (ewentualnie silnego Neptuna, który włada tym znakiem).
Tak samo jak wielu wybitnych muzyków, poetów, malarzy, fizyków czy
mistyków:D
Hamlet,
choć książę i żyć ma za co, funkcjonuje pośród duchów,
potworów i szaleńców, stojąc jedną nogą w tym świecie, a drugą
w tamtym, i zastanawia się, czy mu się to podoba - ot, uroki
niedawno minionej i jakże romantyczno-dramatycznej Epoki Ryb... po
których nieustannie jeszcze sprzątamy:P Nie pamięta, że swej
wolnej woli użył już decydując się zaistnieć w takim dziwacznym
świecie, i nie bardzo rozumie, że całym swym życiem, każdym swym
uczuciem, myślą, słowem i czynem te decyzje podejmuje nieustannie,
więc wydaje mu się, że jego jedyny wybór sprowadza się do "żyć
lub nie żyć" (w tym świecie lub w ogóle).
Takim
właśnie rybio/neptunicznym "może?...a może nie?...a
właściwie to wszystko jedno..." (bo znak to wszak nirwany...;)
kończy się astrologiczny rok, a przedwiośnie w pozornie chaotyczny
sposób rozpuszcza jego resztki w przygotowaniu do wyłonienia się
następnej wiosny.
Ale
my tu w klasycznie neptuniczny sposób rozpraszamy się, a przecież
miało być o konkretach...:P Wciąż oczyszczamy mianowicie w skali
planetarnej resztki epoki Ryb: poczucie kosmicznej samotności,
niepełnowartościowości, bezsilności, oczekiwanie na "zbawcę",
poczucie bycia wygnanymi z raju, z domu - za jakie "winy"?...nie
wiadomo...no ale pewnie za coś, bo chyba nie za darmo?... Ale
równocześnie wzmacniają się i wreszcie, już po finale,
rozbrzmiewają pozytywne cechy tego znaku: wszechogarniająca
bezwarunkowa miłość, poczucie jedności wszelkiego życia,
sięganie "za zasłonę" i kontaktowanie się z innymi
wymiarami, przypływy kreatywności - czerpanie ze wspólnego oceanu
emocji i idei, współczucie, współodczuwanie, wizjonerstwo. I
teraz, paradoksalnie - co też jest cechą typowo rybią - ta szeroka
wizja i odczucie rzeczywistości „poza”, które nam kiedyś
przeszkadzało w udany sposób funkcjonować, a nawet żyć w tym
świecie, daje nam impuls do prawdziwie wiosennego odrodzenia i
obwieszczenia: TAK, JESTEŚMY, jesteśmy tu i teraz, jesteśmy u
siebie, i jesteśmy boskimi dziećmi, więc mamy wszelkie prawo do
szczęśliwego istnienia. I w tym momencie wchodzimy już w pierwszy
prawdziwie wiosenny znak Barana, który jest esencją samego życia,
jego pulsu i ruchu. W Baranie od 28 maja 2010 znajduje się dyżurny
rewolucjonista Uran, przy okazji władca Wodnika (notabene wszedł on
tam na dłużej* 12 marca 2011...i od razu cały świat to odczuł...a
zwłaszcza Japonia) Od 12 marca tego roku w Baranie, czyli swoim
znaku, baluje Mars; 20 marca mamy wiosenną równonoc, czyli wejście
Słońca w znak Barana (dla Polski dokładnie o 12:02), 22 marca
wejdzie do tego znaku Wenus, i potem te trzy "planety"
(taka astrologiczna umowa, żeby szybciej się mówiło:) będą
kolejno wymijać Urana i bawić się ze sobą w berka na tle tegoż
narowistego znaku aż do połowy kwietnia (pomiędzy 15 a 20 kwietnia
wszystkie przeniosą się do następnego znaku, Byka).
No
i co z tego? - spytał Tygrys (baaardzo archetypowy Baran...;) Ano
to, że przez ten czas z wyjątkową łatwością, wspierani potężną
falą wiosennej energii, i jeszcze potężniejszymi doładowaniami
kosmicznymi na równonoc i wielkanoc, jak zwykle, możemy w wyjątkowo
wyrazisty, stanowczy i zdecydowany sposób wyrazić swoje istnienie i
swoją pasję życia, ze świadomością swojej wolnej woli, a
zarazem ze świadomością, że wszyscy inni mają to samo prawo (to
akurat wynika z czysto rybiej empatii i poczucia jedności - lub z
cech opozycyjnego do Barana znaku Wagi, która jako pierwsza mówi:
ja jestem i mam prawo być, i ty też:)
I
tym optymistycznym akcentem itp itd:D:D:D
*
Każda planeta ma tzw fazę retrogradacji, czyli ruchu pozornie
wstecznego dla ziemskiego obserwatora; Uran wszedł na mniej więcej
7 lat w Barana 28.5.10, ale potem jeszcze się trochę cofał i znów
zlądował w Rybach, i dopiero od marca 2011 jest w Baranie na
dobre.
30 września Przez wiele lat wrzesień był pożarem świata. Ale już w zeszłym roku jego smak się zmienił, stał się wyraźnie zapraszający i obiecujący ... zupełnie jak wiatr na wiosnę, ta cieplejsza jego odmiana:D Pierwszych kilka dni września bulgotało nowością jak błyskawiczne rozwijanie się listków w kwietniu. To nie są klimaty jesienne. Jesienna może być pogoda, żółknące coraz bardziej liście, nocny chłód, urocze delikatne mgiełki w pogodny dzień - jednak na większy proces nie ma to żadnego wpływu. W wielkiej sinusoidzie dochodzimy do wiosennej równonocy. Długie przedwiośnie kończy się i jesteśmy obecnie na etapie hurtowego rozwijania się bazi:P Do ogólnej eksplozji zieleni jest jeszcze trochę czasu, ale już wyraźnie widać i czuć, że ci, którzy twierdzili, że zima nigdy się nie skończy, mówili tak, bo nie znali wiosny, a raczej zapomnieli o niej pośród zimowych mrozów czy w ponurych chlapach przedwiośnia.
Jest to zadziwiająca - choć całkiem naturalna - przemiana ognia schyłku, czyli dziewiątki, w ogień początku, jedynkę. "Wszelka natura ogniem się odradza", mawiają ezoterycy. Stary świat, jak feniks, spala się, a nowy odradza się z jego popiołów. Ogień dziewiątki to ogień Sziwy, niszczyciela form. Potem w cudowny, płynny sposób staje się on iskrą nowego życia i po raz kolejny zapładnia przestrzeń wszechświata, rozsiewając w nim swoje ziarna.
Smak mijającego września wyraźnie wskazuje, że ta przemiana już się dokonała. Nowe kiełki i listki wyrastają na każdym kroku. Zeszłoroczne liście szwendają się wciąż jeszcze pod nogami, ale chodzi tylko o to, żeby nie przeszkadzały one młodym roślinkom. W końcu i one znikną i zajmowanie się teraz ułożonymi z nich wzorami jest bezcelowe, bo na wiosnę to w ogóle nie wpływa - jest i już:D
W jaki sposób można by wytłumaczyć reakcje ludzi, którzy nie zauważają tych nowości i twierdzą, że 'nic się nie dzieje'?... Otóż przyrównałabym to do swego rodzaju 'nabytego daltonizmu'. Jeśli przez tyle czasu panowała zima, wzrok odzwyczaił się od zieleni...:p Ci, którzy widzieli ją zawsze 'oczami duszy', w zachwycie rozpoznają jej pojawienie się w okolicy. Ale ponieważ nasze oczy, choć widzą wszystko, przesyłają swe informacje poprzez całą masę mentalnych filtrów, w rezultacie widzimy to, co nasz system przekonań zdolny jest zaakceptować jako istniejące. Na swym wykładzie w Krakowie Lee Carroll (zresztą fizyk z wykształcenia, a dokładniej inżynier dźwięku) opowiadał o tym, że fizycy twierdzą aktualnie, że istnieje co najmniej 11 wymiarów. Tego dowodzą ich wieloletnie doświadczenia. A my doświadczamy trzech, w porywach do czterech, jeśli za wymiar uznamy czas. A gdzie reszta?...(no wiadomo, u babci pod łóżkiem;) GDZIEŚ TUTAJ (i teraz:). Lee opisywał też znany eksperyment, w którym malutkie kotki podzielono na dwie grupy, i wychowywano w sztucznie stworzonym środowisku - w jednym wszystko miało tylko linie pionowe, w drugim poziome. Gdy kotki podrosły, umieszczono je w 'normalnym' środowisku. Okazało się wtedy, że choć widzą dobrze, są w stanie ROZPOZNAĆ tylko to, co poprzez doznania zostało zaprogramowane w ich umysłach. Jedne widziały tylko pion, drugie tylko poziom. Te, które wyrosły w środowisku linii poziomych nie dostrzegały na przykład nóg krzeseł i stołów i wpadały na nie. Ich percepcja wygaszała ten obraz, bo nie było go w ich umyśle.
Podobny wydźwięk ma historyjka o statkach Kolumba, których Indianie podobno nie byli w stanie zobaczyć. Widzieli fale na wodzie, ale statków nie, bo nigdy takich dużych łodzi nie widzieli, stąd nie mieli nawet takiego pojęcia i wyobrażenia w umyśle.
No więc 'gdzie ta wiosna???'... a właśnie tutaj...tuż przed naszym nosem:D (a nawet w jego środku, zapewne:p) Powietrza i duchów też większość z nas nie widzi, ale i to się zmieni. Na razie jesteśmy jednak w stanie doświadczyć, przykładowo, efektu działania powietrza na nasze otoczenie. Falowanie drzew, fruwanie drobnych przedmiotów, czy przeciąg za uszami:P Nie widać...a jednak widać. Podobno najważniejsze jest niewidzialne dla oczu...:) Może i tak. Może nie tyle najważniejsze, co najpierwotniejsze. Wszak światło jest wtórne wobec pra-dźwięku... Ale o tym może innym razem:D
22 sierpnia 2012
Ta wiadomość gdzieś tu się przemykała od dawna, ale wreszcie dzisiaj kawę na ławę wyłożyła kapusta pekińska...:p (kłaniam się w podzięce:D):
JEST SUCHO.
I zapewne nie dotyczy to tylko niskiego poziomu fizycznej wody. Niby trochę pada, a jednak pobliski potok i okoliczne jeziorka coraz bardziej wysychają. Kaczkom ledwie się ich okrągłe brzuszki w tej płytkiej wodzie mieszczą:p Kapusta była sucha jak wiórek, w życiu takiej nie jadłam. I dziś śniło mi się, że pomagałam się umyć kumplowi, tzn kubeczkiem go spłukiwałam, nabierając wodę z wyłożonego folią plecaka, w którym specjalnie ją przyniósł...(niektórym to się śnią cuda Nowej Ziemi, wielowymiarowe podróże, spotkania z kosmiczną rodziną, albo przynajmniej taniec niezliczonych świateł jej statków na niebie, a mnie - woda w plecaku...:p no dobrze, "poddanie się, akceptacja i przepływ", proszę bardzo, niech będzie i woda w plecaku... jejku jak super! woda w plecaku, dzięki, wszechświecie, no tego jeszcze w moich snach nie było...:P)
OK, można by powiedzieć, że ten sen przepowiada całkiem zwyczajną suszę. Słońce przez miesiąc było w ognistym Lwie, a to żywioł i znak wysuszający, jak łatwo zgadnąć. Spotykana czasem lwia wylewność to wylewanie się OGNISTEJ ENERGII I ŚWIATŁA. Ogień uwielbia niepohamowaną ekspansję. A Lew uwielbia dramat, nadmiar, wielkość - a przynajmniej jej pozór...:p Jeszcze lepiej, gdy w pobliżu jest trochę WODY - lwi ogień zamienia ją wtedy w parę i widowisko jest jeszcze wspanialsze:P Oba te żywioły są mocno emocjonalne, tyle że ogień wyrzuca wszystko na zewnątrz, a woda to żywioł najbardziej otchłanny i głęboki, niezbadany, żywioł nienazwanych uczuć i przeczuć, żywioł nurzania się w nieświadomości - podświadomości, nadświadomości, obszarach niezgłębionych, nierozpoznanych, niepoznanych, a jednak naszych... i dlatego nasza woda do nich spływa, z łatwością łączy się i stapia z tą tajemnicą, pragnąc jej, bo będąc nią, choć jakże często jej nie znając...
Ale wody nie widać!... Przez ostatni miesiąc miałam wrażenie posuchy również emocjonalnej - mało śmiechu, mało płaczu, mało silniejszych uczuć, no dziwna sprawa...zrobiło się jakby spokojniej, łatwiej i harmonijniej, medytuje mi się lepiej, mniej rzeczy mnie denerwuje, prawie sielanka, tylko jakby... trochę nudno?... nic się nie dzieje?... żadnego podkręcenia, żadnych wybuchów, namiętności, skrajności - żadnych...eee...przyjemnie ekscytujących dramatów??..:D:P:p Otóż to: Lew, fanfary, olimpiada, a jednak Nic Powalającego... przynajmniej dla mnie ostatnio:) Bez wody ogniste widowisko nie jest już tak absorbujące, tak intensywne, nieharmonijnie zestawione żywioły nie ścierają się ze sobą w syku pary, wody i płomieni... dramat wysycha. Silniejsze zaś emocje, jeśli się znienacka pojawiają, wydają się nie tylko przypadkowe, ale i BEZWARUNKOWE - przybywają 'znikąd', rzadko wyłaniają się z zewnętrznych wydarzeń, są nieoczekiwanym stanem umysłu, darem, tyleż cudownym, co oczywistym, bo ich smak taki właśnie jest: słodki, sycący, harmonijny, i jakby - bardzo środkowy... bez wychyleń, bez dualności, po prostu jest tak, jak ma być. Właściwie jest cudownie, choć krótko...i jakoś tak ponad-ludzko...
Cudowność przybywa z innej strony niż kiedyś, to jest dezorientujące. Energia płynie po innych wzorach. Najbardziej sycące uczucia nie rodzą się z energetycznej eksplozji nadmiaru, gry skrajności ani następstwa przykrość-przyjemność. Najczęściej przybywają z mało uczęszczanego kierunku... tak jakby SPOZA. Spoza znanego, spoza starej codzienności. A może ze złotego, niewidzialnego środka?...:D "Koło jest nieskończone, obwód jego nie istnieje, a jego punkt środkowy jest wszędzie".
Ognista słoneczna energia rozbłysków lała się z nieba codziennie przez trzy tygodnie, od końca czerwca do połowy lipca, w czasie gdy słońce było w wodnym znaku Raka... ale gdy weszło w Lwa, woda jakby zniknęła... Mistrzowie mówią: "już sobie darujcie te dramaty, trzymajcie się swego środka, nie oglądajcie już tego starego filmu..." W moim życiu dzieje się to ostatnio 'samo'. Nie wszyscy jednak podążają za tą radą, w ciągu ostatniego tygodnia trzykrotnie byłam świadkiem ostrych awantur na ulicy, a wszystkie one polegały na tym, że kobieta (najprawdopodobniej żadna z nich nie była trzeźwa) z wielkim zaangażowaniem wrzeszczała na mężczyznę, a on stał - i prawie nic...:p Woda to najbardziej 'kobiecy' żywioł, ogień - najbardziej 'męski'; nieprzejrzyste stany umysłu też najbliższe są nieświadomej, a skłonnej do uzależnień i 'odlotów' wodzie... Starcie żywiołów odbywało się tu jednak w interesujący sposób - te kobiety wyrażały jednocześnie cechy ognia i wody, a mężczyźni przyjmowali zdystansowaną postawę, charakterystyczną dla pozostałych dwóch żywiołów, intelektualnego powietrza i cierpliwej ziemi (i chyba tylko dzięki temu nie doszło do rękoczynów;)
Nie wiem jak na razie, co z tego dla mnie i dla nas wszystkich wynika (bo że wynika, to pewne:D) O wodzie pojawia się ostatnio coraz więcej przekazów. Najciekawsze wydaje się jednak to, że właśnie taką podgrzewaną ogniem wodą wszyscy teraz jesteśmy... (por. przekaz Hatorów http://krystal28.wordpress.com/2011/06/08/wezly-chaosu/ ) Forma ludzka ma podobno dostęp do wszystkich emocji tego wszechświata, to jej główna specjalność. Emocje to przede wszystkim woda (ogień, jak wspomniałam, również, do pewnego stopnia, jednak trafniej można by podsumować ogniste pobudzenie słowami: siła i radość życia, witalność, ekspansja energetyczna). Tak samo jak współczucie, empatia, poczucie wszechjedności czy bezwarunkowa miłość - to wszystko mieści się w archetypie wody. Człowiek jako istota emocjonalna jest reprezentantem tego właśnie archetypu. Tymczasem w tyglu Wzniesienia wszystko przyspiesza, cząsteczki wody zamieniają się w parę wodną i przechodzą w swój inny 'wymiar', w subtelniejszy stan skupienia. Boski ogień istnienia, słoneczny ogień świadomości, ogień samopoznania, przemienia wodę w podobną powietrzu parę (powietrze to żywioł wiedzy i informacji). Rodzi się nowa jakość, dalej emocjonalna, ale już świadoma wszechogarniającej bezwarunkowej miłości - najdoskonalszego przejawu emocjonalnej energii. Ta świadomość obdarza nas zapomnianą wiedzą i dostępem do skarbnicy informacji (powietrze). Ciała - żywioł ziemi - też przechodzą transformację w najdoskonalszą formę tego żywiołu: kryształ. Piąty, od wieków lekceważony w zachodniej kulturze żywioł - eter - jest tym złotym środkiem, punktem równowagi pomiędzy czterema żywiołami, okiem cyklonu, w którym istnieje przejście w inne wymiary, inne wszechświaty, inne sposoby doświadczania naszego istnienia.
Z nauk buddyzmu tybetańskiego wynika, że Gautama Budda dostał się do centrum swej mandali - a co za tym idzie osiągnął oświecenie - przechodząc przez bramę wschodnią, zgodnie z tybetańskim systemem astrologicznym odpowiadającą żywiołowi wody... Być może dlatego taoiści tak bardzo szanowali wodę i ją uważali za najbardziej podobną do niezgłębionego, podobnego studni bez dna tao, z którego, jak z wiecznie pustego-pełnego naczynia, wszystko się nieustannie wyłania... Być może parujące bąbelki naszej wody najwyraźniej pokazują nam, którędy wiedzie to przejście, nasza obecna droga?...
Zaczęło się od kapusty, a skończyło na... a nie, jeszcze się nie skończyło... dopiero zaczynamy się orientować, że się na dobre zaczęło:D że wielki wir zwijającego się wszechświata zagarnia nas coraz bliżej tego magicznego przejścia na drugą stronę - lustra? czasu? nieistniejącego obwodu Jedynego Koła?... "Bo nie chodzi o to żeby wibrować, tylko o to aby umieć zrobić piruet":P (choć swoją drogą wibracja też się przyda;)
Słońce przeszło właśnie przez punkt Sfinksa, żegnając w tym roku Lwa, a witając Pannę - no i od razu, jak widać, zaczęły się pytania, zagadki, wykłady i panieńskie 'dzielenie włosa na czworo':p Do równonocy może zdążymy nawet to i owo dokładniej ustalić, a póki co, uprzejmie a precyzyjnie (Panna znowu) donoszę, iż o 'piruetach' jeszcze będzie mowa (Święta geometria i torusy), a przekaz mistrza Lanto o rozpuszczaniu energii dramatu pojawi się całkiem niedługo (zapraszam na trawnik:D) A na razie gwoli harmonii żywiołów oligoceńską wodą wznoszę zdrowie nas wszystkich!:)))))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz